Przed Sądem Rejonowym w Kędzierzynie-Koźlu zakończył się proces Przemysława W., który został oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci 47-letniego mężczyzny 30 czerwca 2018 r. Śledztwo w tej sprawie prowadziła Prokuratura Rejonowa w Kędzierzynie-Koźlu. Sąd I Instancji w wydanym w dniu 7 czerwca 2019 r. wyroku w pełni podzielił ustalenia poczynione przez prokuratora
Wypadek Ayrtona Senny podczas Grand Prix San Marino 1 maja 1994 roku na zawsze zmienił Formułę 1. W celu wyjaśnienia przyczyn tragedii przeprowadzono śledztwo prokuratorskie, powołano specjalną komisję i przesłuchano dziesiątki świadków. Wreszcie sprawa znalazła w we włoskim sądzie, a oskarżonymi byli Frank Williams, Patrick Head i Adrian Newey. Dziś postępowanie lekarzy, włoskiego wymiaru sprawiedliwości i zespołu Williams wydaje się wątpliwe etycznie i prawnie. Pechowe 1,7 sekundy Przed rozpoczęciem sezonu 1994 w Formule 1 najważniejszymi wydarzeniami było przejście słynnego Ayrtona Senny do dominującego w ostatnich latach zespołu Williams oraz zmiana regulacji technicznych, mających uatrakcyjnić widowisko i pozbawić brytyjski zespół ogromnej przewagi nad rywalami poprzez zakaz stosowania ABS-u, kontroli trakcji, aktywnego zawieszenia, elektronicznego akceleratora oraz skrętnych wszystkich czterech kół. Senna liczył, że w nowych barwach nawiąże do spektakularnych sukcesów z lat 1988-1991. Niestety dla Brazylijczyka, nowy Williams FW16 nie był udaną konstrukcją. Charakterystyka nie pasowała Ayrtonowi, który nie ukończył dwóch pierwszych rund sezonu i pozostawał z zerowym kontem punktowym. Trzeci wyścig, GP Grand Prix San Marino, miał być oczekiwanym przełamaniem Williamsa i rozpoczęciem drogi Senny po czwarty tytuł. Jednak w ten ciepły, włoski majowy weekend nad Imolą ewidentnie krążył zły duch - niebezpieczeństwo czaiło się za każdym rogiem, a ostrzeżeń przed tym co miało nadejść, było wiele. W piątek podczas pierwszej sesji kwalifikacyjnej Rubens Barrichello przy prędkości 225 km/h uderzył w wysoki krawężnik na zakręcie Variante Bassa i kilkukrotnie przekoziołkował. Przeciążenie wyniosło 95 G, lecz młody Brazylijczyk wyszedł z wypadku jedynie ze złamanym nosem. To było jednak tylko preludium do najtragiczniejszego Grand Prix od 1960 roku. W sobotnich kwalifikacjach, na skutek awarii przedniego skrzydła w bolidzie Simtec, Austriak Roland Ratzenberger wypadł z toru na bardzo szybkim łuku imienia Gillesa Villeneuve'a i uderzył w betonową ścianę z prędkością prawie 315 km/h, ginąc na miejscu. Skonsternowany padok był świadkiem pierwszego śmiertelnego wypadku podczas wyścigowego weekendu od 12 lat. Mimo tragicznych okoliczności, 1 maja 1994 roku o godzinie 14:00 ruszył wyścig z Ayrtonem Senną na Pole Position. Już na starcie doszło do kolejnego groźnego wypadku – fiński kierowca Benettona, Lehto, zgasił silnik, a startujący z dalszej pozycji Portugalczyk Pedro Lamy w Lotusie wjechał w jego tył z prędkością powyżej 100 km/h. Oderwane koło z Lotusa pofrunęło w widownię, a rannych zostało kilka osób. Kierowcom nic poważnego się nie stało, ale było to kolejne groźne zdarzenie w ciągu kilkunastu godzin. Części obu bolidów zostały rozrzucone po całej prostej startowej. Już 3 minuty po starcie wyścigu na tor wyjechał Safety Car - wówczas był to niemal seryjny Opel Vectra Turbo. O godzinie 14:15 Senna potwierdził otrzymanie wiadomości o zjeździe samochodu bezpieczeństwa na końcu 6. okrążenia. Jak się okazało, był to ostatni kontakt z kierowcą. Na 7. okrążeniu Brazylijczyk przygotowywał się do wejścia w lewy łuk Tamburello przy prędkości ponad 300 km/h. Zbliżając się do tarek, niespodziewanie zmienił kierunek jazdy. W ciągu 1,7 sekundy Senna desperacko starał się wytracić prędkość. Zanim uderzył w betonową barierę na zewnętrznej stronie Tamburello, wyhamował do 209 km/h przy przeciążeniu 4,34 G. Uderzenie było tak mocne, że gruba, betonowa bariera została mocno wyżłobiona. Dalszy ciąg wydarzeń znany jest ze wstrząsającej relacji włoskiej telewizji RAI – rozbity Williams sunął po torze, a głowa Senny bezwładnie zwisała na pasach bezpieczeństwa. Na miejsce wypadku przyjechał samochód medyczny. Nadzieję stworzył pojedynczy, ale wyraźny ruch głowy kierowcy. Senna był reanimowany, a potem zabrany śmigłowcem do kliniki w Bolonii. Wyścig został przerwany. Po uprzątnięciu miejsca kraksy rywalizację wznowiono. Pod koniec zawodów doszło do kolejnego wypadku. Mechanicy źle zamontowali prawe tylne koło w bolidzie Michele'a Alboreto, które podczas wyjazdu z pit-lane oderwało się, raniąc mechaników Ferrari i Lotusa. Grand Prix wygrał Michael Schumacher. Na podium kierowcy nie otwierali szampanów, ale wtedy jeszcze mało kto zdawał sobie sprawę z konsekwencji wypadku na Tamburello. Szpital w Bolonii Po południu dotarły pierwsze doniesienia z kliniki w Bolonii. Mimo ogromnej siły uderzenia, Senna nie złamał żadnej kości i nie odniósł obrażeń wewnętrznych brzucha lub klatki piersiowej. Gdyby pewien mały element bolidu, oderwany w chwili zderzenia, poleciał kilka milimetrów w innym kierunku, Ayrton miałby szanse na wyjście z wypadku żywym. Niestety, tego dnia mistrza opuściło szczęście. Przednie prawe koło jako pierwsze przyjęło impet uderzenia w barierę, co spowodowało, że oderwały się od niego liczne elementy zawieszenia. Jeden z nich z ogromną siłą wpadł na wizjer kasku Senny, przebił go i uderzył kierowcę w skroń. Na miejscu wypadku stwierdzono, że Ayrton znajdował się w głębokiej śpiączce na skutek poważnych uszkodzeń mózgu z objawami wstrząsu krwotocznego, wywołanego rozerwaniem tętnicy. Serce kierowcy przestało dwukrotnie bić już w trakcie lotniczego transportu do kliniki w Bolonii, lecz lekarze przywrócili jego akcję. Po godzinie 18 lekarz z bolońskiego szpitala poinformował, że dokładne badania wykazały liczne uszkodzenia podstawy czaski, zmiażdżenie tętnicy skroniowej, krwotok w drogach oddechowych i zaburzenia akcji serca. Stwierdzono śmierć kliniczną. Podano również, że „nie ma już żadnej nadziei”, a Senna był podłączony do aparatury jedynie na skutek przepisów włoskiego prawa, nakazującego podtrzymywanie życia przez 12 godzin od stwierdzenia śmierci mózgu. Lekarzom nie udało się jednak nawet to. O godzinie 19 ogłoszono, że akcja serca ustała i Senna nie żyje. Obrażenia twarzy Ayrtona były tak poważne i rozległe, że w celu oszczędzenia rodzinie w Brazylii wstrząsającego widoku, trumna została zamknięta na zawsze już w Bolonii. Teorie poważne i chybione Śmierć Senny wywołały ogromny szok w świecie sportu. W Brazylii ogłoszono kilkudniową żałobę narodową. Fakt, że telewizyjne kamery nie zarejestrowały ostatnich chwil przed samym wypadkiem, spowodował, że w padoku niemal natychmiast zaczęły pojawiać się teorie, dotyczące możliwej przyczyny wypadku. Niektóre z nich nosiły znamiona poważnych, inne zanikły w mrokach historii i nikt do nich później nie wracał. Jako jedna z pierwszych swoją wersję wydarzeń przedstawiła publiczna francuska telewizja, która - analizując w zwolnionym tempie powtórkę przejazdu Senny z kamery umieszczonej na bolidzie jadącego na drugiej pozycji Schumachera - dostrzegła, że tuż przed wypadkiem z tyłu Williamsa zwisała jakaś część zawieszenia. Wątek ten nie był jednak później kontynuowany. Szeroką aprobatę zyskała za to teoria o braku odpowiedniego dogrzania opon w narowistym bolidzie Williamsa na skutek jazdy za zbyt wolnym samochodem bezpieczeństwa. Miało to spowodować spadek ciśnienia w nich i utratę docisku w szybkim łuku. Ekipa Williamsa na początku starała się forsować teorię, że powodem wypadku było uszkodzenie zawieszenia po najechaniu na nieuprzątnięty odłamek z rozbitego bolidu Lehto. Na dowód zespół przedstawiał zdjęcie, zrobione na kilka sekund przed kraksą, na którym widać leżący na torze kawałek niebieskiego bolidu, na który niechybnie po chwili najechał Senna. Pojawiły się również głosy o możliwym błędzie samego kierowcy. Taką wersję sugerował między innymi Michael Schumacher, który jechał bezpośrednio za Brazylijczykiem. Niemiec wskazywał, że po restarcie wyścigu Williams mocno dobijał na wybojach przy Tamburello, a na okrążeniu przed wypadkiem bolid Ayrtona odbił się od nierówności, „uciekł” kierowcy i pojechał na wprost. Tajemnica czarnej skrzynki Williamsa FW16 Wielu fanów Senny z założenia odrzucało jednak możliwość popełnienia błędu przez swojego idola i kierowało podejrzenia - a nierzadko wręcz gniew - w stronę Franka Williamsa i jego zespołu jako winnych tragedii. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że negatywne nastroje wokół ekipy miały swoje podstawy w kontrowersyjnych działaniach bezpośrednio po wypadku. Jedną z największych zagadek, związanych z feralną niedzielą na Imoli, do dziś jest bowiem los urządzenia, wyciągniętego z rozbitego bolidu Senny, potocznie zwanego „czarną skrzynką” samochodu. Było to specjalny komputer konstrukcji Williams Grand Prix Engineering, w którym zbierane były kluczowe dane, dotyczące najważniejszych paramterów, takich jak ciśnienie opon, przeciążenia, ruchy kierownicy, użycie przepustnicy, hamulców i zmiany biegów. Zanim rozbity bolid trafił w ręce włoskich śledczych, został on przetransportowany do garażu Williamsa. Tam z wraku wyciągnięto „czarną skrzynkę”. Było to działanie sprzeczne z przepisami, ale oficjalną zgodę ze strony FIA wydał sam Charlie Whiting, który argumentował to koniecznością jak najszybszego zdobycia informacji o wypadku w celu ochrony życia i zdrowia drugiego kierowcy Williamsa, Damona Hilla. Dziś jest oczywiste, że zapis z komputera rozbitego bolidu byłby bardzo pomocny przy badaniu przyczyn wypadku Senny. Po ostatecznym wydaniu „czarnej skrzynki” włoskim ekspertom okazało się jednak, że została ona prawdopodobnie celowo zniszczona. Tak przynajmniej twierdził profesor Adolpho Melchiona, ekspert wyznaczony przez prokuraturę do zbadania jej odczytów. Uznał on, ktoś z Williamsa wyjął ją z bolidu i celowo uszkodził tak, aby uniemożliwić odczytanie danych. Williams do końca utrzymywał, że skrzynka została naruszona na skutek wypadku, a nie celowego działania, co stało w sprzeczności między innymi z zeznaniami jednego z techników, który osobiście wymontował urządzenie z rozbitego bolidu i twierdził, że poza kilkoma zadrapaniami była ona w pełni sprawna. Losy „czarnej skrzynki” przez wiele lat rzucały się cieniem na wizerunek zespołu W toku późniejszego procesu sądowego sprawę wielokrotnie starano się rozwikłać. Dzięki zręcznym zabiegom prawników Williamsa nie udało się jednak jednoznacznie udzielić odpowiedzi na pytanie, czy komputer został zniszczony celowo już po wyjęciu go z samochodu. Claire Williams, córka Franka, opowiadała po latach, że ojciec nigdy nie chciał rozmawiać o zdarzeniu, a ona sama kilkukrotnie słyszała, że jest córką mordercy. Niewygodny Williams i skrócenie kolumny kierowniczej Z czasem największe uznanie w padoku zaczęła zyskiwać teoria o niefortunnych zmianach w samochodzie Senny, które mogły się przyczynić do wypadku. Konkretnie chodziło o poważną modyfikację kolumny kierowniczej. Wątek wydawał się być dobrze udokumentowany. Konstrukcja kabiny Williamsa FW16 z 1994 roku od samego początku budziła zastrzeżenia Brazylijczyka. Już podczas przedsezonowych testów na torze Estoril kierowca wskazywał, że "czuje się w niej bardzo ograniczony, a pozycja za kierownicą daleka jest od idealnej. Konieczne były zmiany, aby mógł mieć większą kontrolę na kierownicą". W tygodniach poprzedzających felerne Grand Prix na Imoli, Senna poprosił inżynierów o skrócenie drążka tak, aby w bolidzie było więcej miejsca na kręcenie kierownicą. Patrick Head i Adrian Newey, wychodząc naprzeciw prośbie swojego kierowcy, zlecili dokonanie stosownych zmian, polegających na wycięciu fragmentu kolumny i zastąpieniu go elementem o mniejszej średnicy, który zespawano z płytami wzmacniającymi. Prokurator przeciw Williamsowi Zgodnie z literą włoskiego prawa, pojawienie się poważnych wątpliwości co do rzeczywistych przyczyn wypadku na Imoli spowodowało zakwalifikowanie zdarzenia jako potencjalnego przestępstwa, a dokładniej nieumyślnego spowodowania śmierci. Oficjalnie zainicjowano więc śledztwo. Maurizio Passarini, włoski prokurator prowadzący sprawę, powołał komisję ekspertów, w skład której weszli między innymi Mauro Forghieri, były dyrektor techniczny Ferrari, Alberto Bucchi, ekspert w dziedzinie systemów konstrukcji drogowych z uniwersytetu w Bolonii, Enrico Lorenzini, profesor mechaniki czy Roberto Nosetto, były szef toru Imola. Wnioski z 600-stronnicowego raportu był jednoznaczne - przyczyną nagłego opuszczenia toru przez bolid Williamsa było zmęczeniowe pęknięcie kolumny kierowniczej i spowodowana tym utrata sterowności. Specjaliści wskazali, że zmodernizowana kolumna została źle spasowana i nie miała prawa wytrzymać naprężenia, powstającego w trakcie wyścigu. Odkryto rysy na fragmencie spawu, a cała praca wydała się być wykonana w pośpiechu i bez odpowiedniego nadzoru. Eksperci, powołani przez prokuraturę, pokusili się nawet o przypuszczenie, że kolumna mogła pęknąć już podczas okrążenia rozgrzewkowego, a przed kolizją koła były połączone z układem kierowniczym jedynie małym elementem, który musiał ukruszyć się w trakcie wyścigu. Jako potencjalnych winnych wskazano inżynierów Williamsa, którzy dokonali niezgodnej z zasadami sztuki modernizacji. Dodatkowo, raport wskazywał, że stan techniczny toru przy zakręcie Tamburello odegrał ważną rolę w skutkach zderzenia - nierówności i jakość nawierzchni spowodowały, że Senna przed zderzeniem mógł zredukować prędkość z 309 km/h jedynie do 208 km/h. W przypadku optymalnych warunków możliwe byłoby zwolnienie do 170 kmh/h przed spotkaniem ze ścianą. Williams przed sądem Na podstawie obszernego raportu prokuratorskiego w sądzie w Bolonii rozpoczął się proces. Na ławie oskarżonych zasiedli Frank Williams, Patrick Head oraz Adrian Newey. Żaden z nich nie przyznawał się do winy. Prokurator Maurizio Passarini wywodził, że konstruktorzy błędnie oszacowali wytrzymałość zmodernizowanej konstrukcji kolumny kierowniczej względem sił, jakim poddawana jest ona na torze wyścigowym. Materiał, z jakiego wykonano wspawany element, był gorszej jakości niż oryginalny. Ponadto, klin umieszczono w takim miejscu, w którym na drążek działa największa siła przeciążenia. Wreszcie - wskazano, że wspawany element miał zbyt małą średnicę (18 mm) w stosunku do oryginalnej kolumny kierowniczej (22 mm), przez co był bardziej podatny na pęknięcie. W toku procesu sądowego powołano opinie niezależnych biegłych - dwa ośrodki badawcze doszły do identycznych wniosków co komisja, powołana przez prokuraturę - pęknięcie kolumny kierowniczej nastąpiło przed uderzeniem w ścianę i to właśnie ono było przyczyną wypadku. Z aktu oskarżenia wyłaniał się więc horror, jaki w ostatnich chwilach musiał przezywać Senna – na zakręcie pokonywanym z prędkością ponad 300 km/h kolumna pękła, a w jego rękach pozostała bezużytecznie zwisająca kierownica, która nie miała żadnego połączenia z kołami. Prawnicy broniący kierownictwa Williamsa robili co mogli, starając się skierować proces na inne tory. W imieniu oskarżonych podnosili, że elementy sterownicze bolidu do momentu wypadku działały prawidłowo, a drążek został uszkodzony na skutek wypadku, a nie przed nim. Swoją linię obrony uzasadniali danymi telemetrycznymi, odzyskanymi z rozbitego samochodu, dotyczącymi wychylenia skrętu kół i wskazań kontroli ciśnienia płynu hydraulicznego w układzie kierowniczym. Adwokaci Patricka Heada sugerowali, że Senna popełnił błąd, zdejmując stopę z pedału gazu w miejscu, gdzie zmienia się asfalt, co doprowadziło do nagłej utraty przyczepności. Prawnicy starali się połączyć tę pomyłkę kierowcy z szeregiem innych okoliczności – zmniejszeniem się ciśnienia opon na skutek zbyt powolnej jazdy za samochodem bezpieczeństwa lub najechaniem na zalegający na torze kawałek innego bolidu, co doprowadziło do utraty sterowności. Williams bronił się również twierdzeniem, że w aucie zespołowego partnera Senny, Damona Hilla, dokonano w identycznym czasie takiej samej przeróbki kolumny kierowniczej, a mimo to nie pękła ona w trakcie wyścigu. Powołani przez sąd biegli dość jednoznacznie wyjaśnili jednak, że ingerencja w strukturę metalu była tak poważna, że do podobnego wypadku mogłoby dojść choćby podczas następnego weekendu. Wyrok bez kary W grudniu 1997 roku zakończył się proces Franka Williamsa, Patricka Heada i Adriana Neweya w pierwszej instancji. Wszyscy zostali uniewinnieni. Prawie 400-stronnicowym uzasadnieniu decyzji sędzia Antonio Costanzo stwierdził, że przyczyną wypadku było pęknięcie kolumny kierowniczej. Brakowało jednak dowodów na bezpośrednią winę któregoś z oskarżonych. Wyrok został zaskarżony przez prokuraturę, która zażądała "zawiasów" dla Neweya i Heada. W listopadzie 1999 roku Sąd Apelacyjny utrzymał jednak w całości wyrok I instancji. Wydawało się, że sądowa ścieżka została wyczerpana. Sprawa śmierci Senny wciąż była jednak dla wielu tematem zbyt istotnym, aby poprzestać na uniewinnieniu. W styczniu 2003 roku włoski Sąd Najwyższy wznowił sprawę, stwierdzając, że w Sądzie Apelacyjnym w Bolonii popełniono istotne błędy orzecznicze. Ponowne zbadanie sprawy przyniosło co do zasady identyczne wnioski w zakresie przyczyny wypadku - było nią pęknięcie kolumny kierowniczej na skutek wadliwej jej modyfikacji. Adrian Newey został ostatecznie uniewinniony w 2005 roku, ale wobec Patricka Heada podtrzymano oskarżenie zaniedbania przeprowadzenia ostatecznej kontroli modyfikacji układu sterowania. 13 kwietnia 2007 roku, prawie 13 lat po wypadku na Imoli, Corte di Cassazione (Włoski Najwyższy Sąd Kasacyjny) w Rzymie wydał wyrok nr 15050, na mocy którego Patrick Head został uznanym winnym. Słynny inżynier do więzienia jednak nie trafił, bo zgodnie z włoskim kodeksem karnym zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci przedawnia się z urzędu po 7 latach i 6 miesiącach. Wymiar (nie)sprawiedliwości? Długotrwała batalia sądowa i ostateczny wyrok wzbudzały kontrowersje. Kwestionowano samą zasadność sądowego rozstrzygania o winie za wypadek na torze podczas wyścigu Grand Prix. Dosadnie wypowiedział się Max Mosley, prezydent FIA w latach 1993-2009, który stwierdził, że z wieloletniej rozprawy przed włoskimi sądami nie wynikło nic pożytecznego. Wręcz przeciwnie, utrudniła ona realne prace nad zwiększeniem bezpieczeństwem kierowców F1, bowiem zatrzymano samochód Senny, co uniemożliwiło jego zbadanie i wyciągnięcie wniosków. Istotnie, proces sądowy wpisać należy w szerszy kontekst postępowania włoskich władz i organizatorów wyścigu na Imoli, które do dziś budzą szereg wątpliwości z etycznego i prawnego punktu widzenia. Na pierwszy plan wysuwa się określenie samego momentu śmierci Ayrtona Senny. Oficjalnie jako godzinę zgonu ustalono godzinę 18:40 w sobotę, gdy serce kierowcy przestało bić w szpitalu w Bolonii. W toku procesu sądowego, opierając się na opiniach biegłych lekarzy i patologów, uznano jednak, że Senna zginął o godzinie 14:17, a zatem w momencie uderzenia w ścianę przy Tamburello. Zachodzi tu więc ewidentna rozbieżność między werdyktem sądu a władzami włoskiego motosportu, organizatorem wyścigu na Imoli oraz samą FIA, które do dziś utrzymują, że Senna zmarł jednak dopiero kilka godzin później w szpitalu. Dlaczego jest to tak ważne z prawnego punktu widzenia? Zgodnie z włoskim prawem, w przypadku śmierci zawodnika podczas imprezy sportowej, należy ją natychmiast zatrzymać, a cały teren odgrodzić w celu zbadania. W przypadku wyścigu Formuły 1 oznacza to oczywiście całkowite odwołanie rywalizacji. Ma to kluczowe znaczenie w odniesieniu do tragicznego weekendu na Imoli. Wykonana w niedzielę rano sekcja zwłok Rolanda Ratzenbergera wykazała, uderzenie w ścianę spowodowało natychmiastowe pęknięcie aorty oraz złamanie podstawy czaszki – każdy z tych urazów osobno był śmiertelny. Jednoznacznie określono więc, że Austriak zginął na miejscu podczas kwalifikacji. Stosownie do zapisów włoskiego prawa, zarówno kwalifikacje jak i wyścig nie powinny się więc odbyć. O ile jeszcze można mieć pewne wątpliwości co dokończenia rozgrywania sobotniej czasówki, bo Ratzenberger został zabrany do szpitala, to w niedzielę rano było już pewne, że śmierć kierowcy nastąpiła na torze podczas imprezy sportowej. Oznacza, to że było przynajmniej kilka godzin na podjęcie decyzji o odwołaniu wyścigu. Jak wiemy, tak się nie stało. Zdecydowały zapewne komercyjne interesy Włochów oraz FIA. Nieoficjalnie mówiło się o szacunkowej kwocie przynajmniej 6,5 mln USD jako odszkodowanie za odwołanie wyścigu przez organizatora. Sprawa określenia dokładnego momentu śmierci Senny jest jednak bardziej problematyczna niż w przypadku Ratzenbergera i wchodzi w zakres rozważań na styku medycyny, etyki i prawa. Dziś większość niezależnych ekspertów twierdzi, że z etycznego punktu widzenia procedura medyczna, zastosowana wobec Aytrona po wypadku, była nieprawidłowa. Jeszcze na torze prowadzono czynności, mające na celu utrzymanie podstawowych funkcji życiowych, mimo rozpoznania urazów mózgu tak poważnych, że Senna nigdy nie miałby szans na przeżycie bez specjalistycznej aparatury. Dyrektor Instytutu Medycyny Prawnej w Porto, profesor Pinto da Costa, stwierdził, że bez znaczenia dla określenia momentu śmierci Senny było to, że jego serce biło po wyjęciu go z wraku. Część ekspertów, oceniających postępowanie ekipy medycznej na torze, uznała, że każdy lekarz po zobaczeniu obrażeń Senny wiedziałby, że nie ma szans na przeżycie, a czynność serca, przywrócona przy pomocy urządzeń krążeniowo-oddechowych, nie miała szans przynieść poszkodowanemu żadnych zdrowotnych korzyści. Wskazać jednak należy, że nie brakowało opinii odrębnych, reprezentowanych między innymi przez dyrektor szpitala w Lizbonie, José Pratasa Vitala, który dowodził, że chociaż obrażenia Senny, powstałe w momencie przebicia kasku przez element zawieszenia, rzeczywiście doprowadziły do jego śmierci, to serce nadal funkcjonowało. Miało to oznaczać, że że personel medyczny miał jeszcze teoretyczne możliwości ratowania życia na oddziale intensywnej terapii. Szacowana siła uderzenia elementu zawieszenia w skroń Senny odpowiadała uderzeniu głową w beton z wysokości 30 metrów. Z pewnością prowadzi to do wniosku, że śmiertelne i nieodwracalne uszkodzenia mózgu musiały powstać już na torze. Fakt jest również jednak taki, że serce Brazylijczyka biło aż do wieczora. Współczesna medycyna i prawo nie mają jednolitej, jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kiedy rzeczywiście nastąpiła śmierć trzykrotnego mistrza świata. Dziś postępowanie organizatorów wyścigu, włoskich władz, FIA oraz sam przebieg procesu sądowego sugerować może próbę wykazania siły włoskiego wymiaru sprawiedliwości i swoiste odwrócenie uwagi od wątpliwych etycznie i prawnie działań w majowy weekend 1994 roku. Na konsekwentne forsowanie tezy o konstrukcyjnych wadach Williamsa, z czym dziś wielu ekspertów się nie zgadza, mógł mieć rosnący na sile mit Senny, który był zbyt dobrym kierowcą, aby popełnić błąd, powodujący wypadek. Znamienny jest głos Damona Hilla, partnera Ayrtona z Williamsa w 1994 roku, który stwierdził, że jest przekonany, iż Senna tego dnia się pomylił. Wielu ludzi jest zdania, że taki kierowca nie mógł tego zrobić, co Brytyjczyk argumentował tak: „Dlaczego nie? Przecież Senna miał wiele błędów w swojej karierze.” Post Scriptum W sprawie wypadku Senny i późniejszych wydarzeń z nim związanych, do dziś pozostaje wiele nierozwiązanych zagadnień. Oprócz wspominanej już kwestii zniszczenia „czarnej skrzynki” Williamsa, bardzo tajemniczy pozostaje aspekt nagrania z kamery pokładowej, umieszczonej na bolidzie Senny. Podczas rozprawy sądowej w Bolonii przedstawiono nagranie dłuższe o 0,6 sekundy, niż to znane z oficjalnych relacji. Zrodziło to podejrzenie, że telewizyjnych archiwach istnieje pełne nagranie wypadku, które ukazuje Sennę z oderwaną kierownicą w dłoniach tuż przed zderzeniem. Do dziś jednak brak dowodów na jego istnienie. Zagadkowe wydaje się również postępowanie zespołu Williamsa po zakończeniu pierwszego procesu sądowego. W 2002 roku włoska prokuratura zwróciła wrak rozbitego FW16 brytyjskiej ekipie. Williams pospiesznie go zniszczył, stwierdzając, że przez lata uległ on znacznej defragmentacji i nie nadawał się do dalszych badań. Oddany producentowi, firmie Bell, słynny żółty kask Senny również szybko został zutylizowany. Silnik rozbitego Williamsa został w 2002 roku zwrócony Renault. Do dziś jego los pozostaje nieznany.
Taką kulką gdy dostanie się w oko, to traci się gałką oczną, a uderzenie w skroń może zabić. Nie rozumiem, że niektórzy poniżej piszą w tak nieodpowiedzialny sposób,bagatelizując
zapytał(a) o 16:19 Czy uderzenie w skroń jest śmiertelne? Dzisiaj rano w szkole graliśmy w piłkę nożną, i wyskakiwałem z do piłki z kolegą na główkę i zderzyliśmy się, dostalem w skroń dość mocno, ale teraz tylko jak sie tam dotykam to mnie boli. Czy to może być śmiertelne? Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 16:20 Gdybyś dostał mocno w skroń to byś już leżał na łóżku a za kilka dni w grobie walnąłes głową mocno i tyle W innych przypadkach takAle w twoim nie wadera44 odpowiedział(a) o 16:21 Jeśli silne uderzenie w skroń jest śmiertelne to śmierć następuje od razu w wyniku urazu. Najprawdopodobniej tylko nabiłeś sobie guza Felise odpowiedział(a) o 16:21 Nie :) Od takiego uderzenia nie powinno Ci nic być. Trochę poboli i może siniak będzie :) blocked odpowiedział(a) o 16:23 Gdyby uderzenie było śmiertelne to najpierw bys zemdlał. Może to być wstrząśnienie mózgu, ale raczej nie, po prostu sobie guza nabiłeś. Trzeba było iśc do pielęgniarki szkolnej Raczej myślę że to nie było aż tak mocne uderzenie tylko z lekkiego szkoku cię tak zabolało! ale to nie śmiertelne he ;D ale jak boli to nie zwlekaj i idź z tym do lekarza na prześwietlenie to będziesz miał pewność czy coś ci sie tam nie dzieje;D W twoim przypadku nie. Gdyby było to byś już nie żył. Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub Dłonią o zgiętych palcach uderzenie z boku w ucho (fot. 5). Fot. 6 Łokciem uderzenie łądek" (fot. 8). Dolną częścią zwiniętej dłoni uderzenie z góry w skroń z dołu w splot słoneczny - „żo­ Rozwartymi palcami uderzenie w oczy (fot. 9), polce usztywnione. (fot. 6). Grzbietem dłoni uderzenie z dołu w brodę tzw. ciosem

Śmierć jest nieuchronna, ale prawda o ziemskim przemijaniu winna być odczytywana jako zadanie do spełnienia, jako możliwość spotkania się z Bogiem. Czytając księgi Starego Testamentu zauważamy,że dla ich autorów śmierć jest najbardziej charakterystyczną cechą życia ludzkiego. Często i to w różnych tekstach, historycznych i prorockich, mądrościowych i apokaliptycznych, spotykamy się ze stwierdzeniem, że człowiek jest słaby i skazany na śmierć. Wynika to po części z samej jego natury, który jako nie cieszy się niezniszczalnością, ale przeciwnie, należy raczej do istnień słabych, kruchych, łatwo miotanych przez wrogie mu żywioły. Jego życie jest darem ruâh (hebr. „duch”) Pana, Bożego ducha, który łatwo może mu zostać odebrany, a wówczas człowiek wracać musi do ziemi, z której został stworzony. Przypomina o tym biblijny mędrzec Kohelet, kiedy pisze: „I wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał”. Z tekstu biblijnego pisarza wynika, że śmierć bliska jest człowiekowi, który żyje jednak nadzieją, że nie przyjdzie ona zbyt szybko i nie przez zaskoczenie. Istnienie śmierci związane jest z kruchością ludzkiej natury i dlatego nie jest ona rzeczywistością znikąd, gdzieś z zewnątrz, ale od początku pielgrzymuje z naturą ludzką. Kobieta z Tekoa tak oto mówiła do króla Dawida: Wszyscy bowiem umrzemy z pewnością, i jesteśmy jak woda rozlana po ziemi, której już zebrać niepodobna, Bóg jednak nie zabiera życia w ten sposób (2 Sm 14,14). Dzieje się tak właśnie dlatego, że: Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono, czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania, czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów (Koh 3,1–4). Wynika stąd, że śmierci nie należy rozumieć jako jakiejś kary, negatywnej zapłaty za popełnione wcześniej grzechy. Śmierć jako kara Nie wszystkie teksty Pisma Świętego posiadają identyczną treść i harmonizują idealnie z nauką podaną dotychczas. Łatwo znaleźć bogatą liczbę wypowiedzi autorów starotestamentowych, którzy za śmierć obwiniają grzech. Odbierana jest ona wówczas jako kara Boża zesłana na ludzi za popełniane przez nich grzeszne nieprawości. Mędrzec Syrach przekazał nam dwa inne ważne teksty na temat życia i śmierci. W jednym z nich ocenia śmierć w kluczu fizyczno-biologicznym, w drugim z kolei nadaje jej charakter religijny, jako konsekwencję grzechu. Mówi najpierw: „Wszelkie ciało starzeje się jak odzienie, i to jest odwieczne prawo: «Na pewno umrzesz»” (Syr 14,17), nieco później dodaje natomiast: „Początek grzechu przez kobietę i przez nią też wszyscy umieramy” (Syr 25,24). Jeszcze bardziej czytelnie dzieli śmierć na naturalną i religijną Księga Mądrości, która głosi: „I ja jestem człowiekiem śmiertelnym, podobnym do wszystkich, potomkiem prarodzica powstałego z ziemi” (Mdr 7,1) oraz „Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (Mdr 2,23–24). Cytowana wypowiedź jest jasna i nie pozostawia wątpliwości, że obok śmierci biologicznej może również istnieć śmierć o charakterze religijnym, a ten, który jej ulega, traci autentyczność życia, podobnie jak umierający biologicznie. Śmierć duchową opisano więc jako wydarzenie znacznie gorsze od śmierci fizycznej. Ta ostatnia zachowuje tylko pozory śmierci, ponieważ w rzeczywistości jest ona jedynie formą „przejścia” (Mdr 3,2–3) do większej, bardziej radosnej wspólnoty z Bogiem. Tymczasem śmierć grzeszników, a więc śmierć duchowa (por. Mdr 1,12–15; 18,5), sprowadzić może autentyczne nieszczęście, oddala bowiem od Boga, w którego mocy jedynie jest zagwarantować wieczne życie. Czy więc śmierć fizyczna jest skutkiem grzechu pierworodnego? Teksty biblijne nie pozwalają sformułować jednoznacznej odpowiedzi. Nawet jeżeli Księga Mądrości mówi, że „dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka” i że „śmierć weszła na świat przez zawiść diabła”, to od razu precyzuje, że nie chodzi o śmierć fizyczną, ale raczej duchową, mówi bowiem: „Doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (por. Mdr 2,23–24). Jej autor sugeruje tym samym, że kto nie ulega podszeptom szatana, ten cieszyć się może trwałym życiem, nawet jeżeli fizycznie będzie musiał pożegnać się z tą ziemią. Śmierć wedle Nowego Testamentu Także w Nowym Testamencie nie znajdziemy jasnej odpowiedzi na nasze pytanie. Jezusa bardzo obchodzi naturalny proces śmierci. Podczas swojej działalności uzdrawia, pociesza, oddala cierpienie, sam płacze nad grobem Łazarza, a w ogrodzie Getsemani przed swoją śmiercią zachowuje się zgodnie z ludzką naturą i jako człowiek obawia się cierpienia i śmierci. Aleksander Ganoczy pisze na ten temat: „o tym, że śmiertelność człowieka została spowodowana przez grzech, nie mówi [Jezus] nigdzie. Podobnie jak nie mówi, że śmierć wobec przyszłego eonu oznacza raczej zysk niż stratę”. Tak samo uważa wielu innych teologów. Nie wiemy więc do końca, na ile możliwe jest stwierdzenie utrzymujące, że gdyby nie było grzechu, nie byłoby też śmierci. Czy przypuszczenie takie jest słuszne? Jednoznaczna odpowiedź natrafia na poważne trudności, ciężko bowiem przychodzi nam wyobrazić sobie, co by było, gdyby wszyscy ludzie od początku świata żyli do tej pory? Jak i gdzie by się oni wszyscy pomieścili? Może właśnie kruchość i przemijalność nadaje naszemu życiu właściwy sens, potrzebną pełnię, której brakowałoby w przypadku braku fenomenu śmierci. Przez tego, kto wierzy w Chrystusa zmartwychwstałego, śmierć nie powinna być odbierana jako niszcząca siła, która wypacza radość życia, wprowadza atmosferę smutku i poczucie zwątpienia. Raczej odwrotnie, prawda o ziemskim przemijaniu winna być odczytywana jako zadanie do spełnienia, jako możliwość spotkania się z Bogiem miłości. Modelem takiej postawy względem śmierci jest Jezus Chrystus, któremu nie odebrano życia ani też nie dał się uśmiercić, ale dobrowolnie oddał swoje życie, powierzając się śmierci. Jezus uczynił ze śmierci rodzaj zadania, które, jeżeli tylko wykonane właściwie, stać się może źródłem wiecznej radości w gronie zbawionych w niebie. Życie człowieka jest więc życiem w perspektywie śmierci, z prawdy o ziemskim przemijaniu i zbliżaniu się do wieczności w Bogu czerpie siły do mobilizacji w czynieniu dobra, odrzucaniu zła i praktykowaniu cnoty.

Należy jednak pamiętać, że nawet delikatny cios w nos może doprowadzić do silnego łzawienia z oczu i dezorientacji, silniejsze uderzenie może natomiast doprowadzić do krwotoku lub nawet złamania. Dużo bardziej niebezpieczne dla człowieka jest uderzenie w jądra, mostek, splot słoneczny, skroń, szyję z tyłu, czy w czubek głowy. Barbara Grocholska-Kurkowiak jest najstarszą żyjącą polską olimpijką. W sierpniu skończyła 94 lataJako jedna z trzech pierwszych Polek wystąpiła w zimowych igrzyskach olimpijskich (Oslo 1952). Ma także na koncie najwięcej tytułów mistrzyni Polski w narciarstwie alpejskim (25)Jako nastolatka brała udział w Powstaniu Warszawskim, pełniąc funkcję sanitariuszkiPo II wojnie światowej przeprowadziła się do Zakopanego, gdzie zakochała się w górachMimo że karierę narciarki alpejskiej rozpoczęła, mając 21 lat, odniosła wiele sukcesów na stokuWięcej takich historii znajdziesz na stronie głównej była wtedy jeszcze bardziej szara niż mogło się wydawać. Nasi przodkowie musieli radzić sobie z terrorem stalinowskim, represjonowani byli na każdym kroku. Wyjazd do Oslo i zyskanie miana premierowej polskiej olimpijki w sportach zimowych był zatem dla Grocholskiej-Kurkowiak okazją nie tylko do spełnienia sportowych ambicji. Jednak nawet w tej dziedzinie życia nie brakowało brudnych, politycznych polskiego skoczka. Z rany buchała krew, stopę amputowano"Podczas obozu na Kalatówkach, przed wyjazdem na igrzyska olimpijskie w Oslo, odwiedzili nas panowie z Warszawy. Byliśmy wzywani na indywidualne rozmowy i zachęcani do kapowania na siebie. Oczywiście nikt z nas nie wyrażał na to zgody. Kiedy się okazało, że kolejno kilku kolegów otrzymało właśnie tego rodzaju propozycje, zapytaliśmy następnego, który właśnie opuścił pokój rozmów, czy również dostał takie zadanie. Kiedy zaprzeczył, zgodnym chórem, ze śmiechem zawołaliśmy: »kapuś, kapuś!«" — wspominała na łamach książki "Mistrzowie nart". Porównywano go do Małysza, musiał przeżyć za 520 zł miesięcznie"Po prostu ratowaliśmy się śmiechem, choć doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że były to sprawy poważne. Ciągle słyszało się przecież o aresztowaniach, szykanach, które dotyczyły także znajomych, przyjaciół, a nawet członków naszych rodzin. Od tamtej ponurej rzeczywistości uciekaliśmy w góry, w narty..." — polski medalista trafił przed oblicze sądu. Absurdalny powódGrocholska-Kurkowiak "uciekła" z Warszawy tuż po wojnie. Przeprowadziła się do Zakopanego ze względu na stan zdrowia. Astma nie dawała jej spokoju jeszcze w trakcie Powstania Warszawskiego. — Gdy wracaliśmy z Lasu Kabackiego na Mokotów, bardzo lało, a ja miałam wtedy ciężką astmę oskrzelową. Koleżanka, która była wtedy ze mną, a teraz mieszka w Kanadzie, napisała do mnie kiedyś w liście, że bardzo mnie podziwiała. Gdy w trakcie biegu przystawałyśmy na chwilę, to się przewracałam, bo nie mogłam złapać oddechu — opowiadała w rozmowie z Onet w góry nie tylko uwolnił jej sportowy potencjał. Dzięki przeprowadzce mogła zapomnieć o okrucieństwie wojny. I to tym bardziej, że w Zakopanem nikt nie roztrząsał tematu Powstania Warszawskiego. — Jak tam trafiłam, nikt nie mówił o powstaniu. Bałam się wręcz powiedzieć, że brałam w nim udział. Przez lata nikomu się z tego nie zwierzałam — zdradziła nie był zresztą dobry czas, by się tym chwalić. Wspominała o tym na naszych łamach Krystyna Zachwatowicz-Wajda. Scenografka teatralna i filmowa, a prywatnie wdowa po Andrzeju Wajdzie także brała udział w Powstaniu Warszawskim.— Taki był przecież rozkaz naszego dowództwa: nikomu o tym nie mówić. Mieliśmy zniszczyć dokumenty wydane nam w powstaniu — przepustki i zaświadczenia o przynależności do danej jednostki — i nie wracać do domów, w których mieszkaliśmy w czasie powstania. Wiadomo było, że nastaje władza komunistyczna, wroga dla nas. To było więc powodem milczenia. Dobrze pamiętam odprawę we wrześniu przed końcem powstania, gdzie takie wskazówki przekazało nam dowództwo. Ale ja te dokumenty wyniosłam z Warszawy i mam je do dziś — mówiła nam scenografka także trafiła po wojnie do Zakopanego z powodów zdrowotnych. Szybko trafiła na stok, znalazła się nawet w kadrze narodowej, ale — jak sama przyznała — "te pierwsze zawodniczki po wojnie były dość przypadkowymi osobami". — Prawdziwie utalentowaną zawodniczką była wśród nas Basia Grocholska-Kurkowiak — krok od śmierciTego wyjazdu do Oslo i na kolejne igrzyska, w Cortinie d'Ampezzo, mogło w ogóle nie być. Grocholska-Kurkowiak niemal zginęła podczas Powstania Warszawskiego. — Stało się to bardzo głupio. Nie było tak, że wykazałam się odwagą. Było cudowne lato, piękna pogoda, a my miałyśmy wolną chwilę, więc siedziałyśmy na murku przed wejściem do piwnicy, gdzie leżeli nasi ranni. I zostałam postrzelona. Raptem poczułam straszne uderzenie w skroń. Myślałam, że to jedna z koleżanek, która siedziała obok, uderzyła mnie łokciem. Złapałam się za głowę, a one w krzyk: "Krew leci! Ranna jesteś!" — wspominała w rozmowie z Onet chwili przyszła narciarka stwierdziła, że to koniec. Gdy koleżanki zaprowadziły ją do piwnicy, otworzyła oczy i... nic nie zobaczyła. Szybko się zorientowała, że tam po prostu było ciemno. Wzroku na szczęście nie straciła. — Kula tylko trochę rozcięła mi skórę koło oka. Miałam wielkie szczęście, mogło skończyć się dużo gorzej. Tak to było z tym postrzałem, nie było to specjalnie bohaterskie — Grocholska-Kurkowiak podczas narciarskich mistrzostw Polski AD 1948 - PAP / PAPWiele wspomnień związanych z tymi traumatycznymi chwilami nie zakotwiczyło na dłużej w głowie pani Barbary. I to nie tyle z racji upływu lat, ile wobec syndromu wyparcia. — Pierwsze strzały i pierwsi ginący koledzy spowodowały coś takiego, że człowiek tak jakby się zamknął — o tym, że jest powołana do wzięcia udziału w powstaniu, uznała za "najcudowniejszą rzecz". Oprócz niej tego zaszczytu dostąpiło trzech braci oraz rodzice. Ojciec był zresztą przez pewien czas adiutantem marszałka Piłsudskiego, a w trakcie wojny przeszedł do konspiracji i aktywnie uczestniczył w ruchu oporu. O tym, że jest w Warszawie i walczy dla Polski, wiedziały tylko najstarsze z dziesięciorga dzieci.— Mama też była bardzo zaangażowana w powstanie, w Żegocie pomagała Żydom. Dużo osób miało jej za złe, że zostawia małe dzieci i idzie na pewną śmierć w powstaniu. Ale moja matka i ojciec byli dwójką tak kochających się ludzi, że właściwie nie znam innych takich. Mama nie była, zdaje się, w stanie wytrzymać bez wiedzy, czy ojciec żyje. Bardzo zależało jej na tym, by być jak najbliżej ojca, mimo że nie miała z nim codziennego kontaktu — wspominała bratWszyscy członkowie jej rodziny przeżyli powstanie, ale nie ze wszystkimi miała później kontakt. Brat Mikołaj trafił do obozu jenieckiego w niemieckim Sandbostel. Po wyswobodzeniu nie mógł ot tak wrócić do Polski. Zadbał jednak o nawiązanie kontaktu z Akademickich Mistrzostw Świata w austriackim Simmeringu podał się za belgijskiego studenta. Był 1953 r., Grocholska-Kurkowiak nie widziała się z nim więc dziewięć lat. — Popatrzyłam się na niego i od razu pomyślałam sobie, że to mój brat, ale tak zgłupiałam, że po chwili stwierdziłam, że to niemożliwe, by to był on — wspominała po latach na naszych łamach. Barbara Grocholska-Kurkowiak (1959 r.) - Tadeusz Olszewski / PAP— Ostatni raz widziałam go podczas powstania, minęło już przecież tyle czasu, zdążył zmienić się z chłopaka w mężczyznę. W końcu zdjął okulary, przypatrzyłam się jego oczom i już wiedziałam, że to już na pewno on. Tyle że później zaczęłam oglądać jego ręce i wyglądały mi na inne. W końcu mówię: "Mikuś, to ty?". Chcieliśmy się uściskać, ale nie było nam wolno, bo gdyby ktoś zobaczył, że przytulam się do jakiegoś Belga, to by na mnie doniósł, a brata mogli zaaresztować, bo byliśmy w rosyjskiej zonie — opowiadała z łezką w widziało się jeszcze później, ale już tylko pod osłoną nocy. — Spotkaliśmy się później jeszcze nocą w lesie, ale właściwie nic nie mogliśmy sobie powiedzieć. Powtarzałam tylko "Mikuś", a on do mnie "Basiu". Zapytał jedynie, jak u rodziców, odpowiedziałam mu zdawkowo. Więcej płakałam, on zresztą też. Przyszedł później odprowadzić nas jeszcze na pociąg. Ryczałam strasznie, ale ciągle się chowałam, żeby koledzy i koleżanki tego nie widzieli — dzięki gumce do wekówDo Simmeringu Grocholska-Kurkowiak pojechała już jako uznana postać. Rok wcześniej, na igrzyskach w Oslo, zajęła 13. miejsce w biegu zjazdowym i 14. w slalomie specjalnym. Biorąc pod uwagę fakt, że było to zaledwie cztery lata od pierwszego w życiu udziału w zawodach, wyniki były kolejnych igrzyskach miała ugruntować swoją pozycję, ale spotkał ją ogromny pech. Podczas slalomu giganta doznała bolesnej kontuzji ręki. Nie wyobrażała sobie jednak absencji w jej ulubionej konkurencji — zjeździe. Kazała przywiązać sobie bezwładną dłoń do kijka. Z pomocą pospieszył trener Stefan Dziedzic, który użył do tego... gum do weków. 17. miejsce w takich okolicznościach trzeba uznać za Grocholska-Kurkowiak pakuje się przed wyjazdem na IO 1952 - Wdowiński / PAPTrzecia okazja do udziału w igrzyskach przeszła jej koło nosa. Do Squaw Valley alpejki nie pojechały już w ogóle. Taka była decyzja polskich działaczy. Dla Grocholskiej-Kurkowiak było to tym bardziej bolesne, że robiła wszystko, by dojść do odpowiedniej formy. Dwa miesiące przed olimpiadą, podczas zgrupowania we Włoszech, uszkodziła więzadła w stawie kolanowym."Noga musiała pójść do gipsu. Po paru dniach Barbara zaczęła z nim chodzić, a następnie — mimo gwałtownych protestów lekarzy — przypięła narty. W gipsowym opatrunku zjeżdżała z całej trasy, co stało się miejscową sensacją i sprawiło, że nieznajomi ludzie podchodzili do Barbary i z niedowierzaniem pukali w jej chore kolano, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście ma gips" — pisał "Przegląd Sportowy". Choć później, już po zdjęciu gipsu, znakomicie spisała się podczas zawodów w Kitzbuehel, olimpiada w USA była dla niej reprezentowania kraju była dla niej największym zaszczytem. "Wychowana w patriotycznej atmosferze rodzinnego domu odczuwała dumę z reprezentowania Polski. Czuła się zobowiązana przysporzyć swej ojczyźnie jak najwięcej chwały. Gdy po raz pierwszy startowała za granicą i w biegu zjazdowym wypadła z trasy, zasłoniła orzełka, by nikt nie widział, że Polka wpadła w las, zamiast przejechać najlepiej" — czytamy w książce "Legendy polskiego sportu".Dziennikarz Przeglądu Sportowego OnetData utworzenia: 9 lutego 2022, 06:00Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.

Szacuje się, że już w 2050 roku aż 900 milionów osób może mieć niedosłuch, czyli ubytek słuchu. Specjaliści alarmują, bo choć najliczniejszą grupą w tym zestawieniu są seniorzy, problemy ze słuchem dotykają coraz młodszych. Statystyki nie napawają optymizmem, jednak istnieją pewne rozwiązania, które mogą poprawić

Postrzał w skroń był bezpośrednią przyczyną śmierci polskiego kierowcy TIR-a, który zginął w zamachu w Berlinie - dowiedziało się Radio ZET. Informację tę potwierdza Aldona Lema z Prokuratury Krajowej w Szczecinie. Źródło: PAP/EPA, fot: MAURIZIO GAMBARINI- Nie ma wątpliwości, że bezpośrednią przyczyną zgonu - to wykazali biegli z Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie - były obrażenia ośrodkowego układu nerwowego związane z raną postrzałową okolicy skroniowej obywatela polskiego - powiedziała Polskiej Agencji Prasowej Aldona Lema. Jak dodała, biegli stwierdzili także sińce na ciele, ale zastrzegła, że prokuratura nie podaje informacji o ich lokalizacji ani o narzędziu, którym mogły zostać stwierdzili także, że polski kierowca nie był pod wpływem czy sekcja zwłok, którą przeprowadzili polscy specjaliści, pozwoliła ustalić godzinę zgonu kierowcy, Lema odpowiedziała, że nie było to możliwe. Odmówiła też - ze względu na "ważny interes śledztwa" - odpowiedzi na pytanie o to, czy wyniki sekcji mogą potwierdzić lub zaprzeczyć doniesieniom medialnym, według których polski kierowca miał przed śmiercią walczyć z z Prokuratury Krajowej otrzymali wyniki sekcji zwłok wykonanej przez zakład medycyny sądowej. Do określenia konkretnej godziny zgonu potrzebne są wyniki sekcji zwłok wykonanej przez niemieckich śledczych. Sekcja w Polsce odbyła się kilka dni po informacji Radia ZET wynika, że mężczyzna na pewno nie zginął w godzinach popołudniowych, czyli zaraz po tym, jak skradziono jego przekazali już polskiej stronie wyniki z sekcji i badań z kabiny TIR-a. Dokumenty są teraz zamachu doszło w poniedziałek, 19 grudnia w Berlinie. Ciężarówka na polskiej rejestracji wjechała w jarmark świąteczny przy Gedaechtniskirche w centrum z Polski Łukasz Urban był pierwszą ofiarą zamachu, którego 19 grudnia dokonał Tunezyjczyk Anis Amri. Terrorysta porwał ciężarówkę, zabił polskiego kierowcę, a następnie wjechał 40-tonowym pojazdem w ludzi na jarmarku bożonarodzeniowym w centrum Berlina na Breitscheidplatz. W wyniku zamachu 12 osób zostało zabitych, a ponad 50 rannych, wielu z nich bardzo ciężko. Amri został zastrzelony kilka dni później w okolicach jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści. Został zastrzelony strzałem z pistoletu w skroń. Świadkiem morderstwa i męczeńskiej śmierci księdza Hertla była jego gospodyni – Maria Heim. – To męczennik, nasz opolski święty. Oddał życie jako dobry pasterz. W naszym mieście mamy sporo świątobliwych postaci, które oczekują zmartwychwstania na opolskich cmentarzach.
Dramatyczną informację przekazała Stajnia Młynka. Tuż obok domu znaleziono martwą, trzymiesięczną klacz z raną, która wyglądała na postrzałową. Właściciele apelują o pomoc w znalezieniu fanpejdżu Stajni Młynka pojawił się dziś alarmujący wpis. "Około godz. 18:10 w dniu padł strzał. Konie były na ogrodzonej posesji około 30 metrów od ogrodzenia. Zastrzelona 3-miesięczna klacz Jagienka znajdowała się na podwórku, 20 m od domu mieszkalnego. Na posesji znajdowały się również dzieci, psy, koty. Było słychać uderzenie kuli, która trafiła precyzyjnie w skroń pomiędzy okiem i uchem, ale nie słyszeliśmy wystrzału dlatego sądzimy że broń była zaopatrzona w tłumik i lunetkę snajperską. Najprawdopodobniej to była broń sportowa a nie myśliwska. (Rodzaj broni będziemy znali po sekcji). Prosimy o udostępnianie" - napisali właściciele stajni w gm. Zabierzów. Właściciele wezwali natychmiast policję z pobliskiego komisariatu. Jak potwierdza podkom. Justyna Banyś z KPP w Krakowie, policja przyjęła zgłoszenie i mundurowi byli na miejscu, a obecnie ustalane są przyczyny śmierci konia. Pomóc w tym ma biegły, który wykona sekcję Stajni Młynka w rozmowie z Głosem 24 poinformował, że ku zaskoczeniu wszystkich, wezwany na miejsce weterynarz w ranie nie znalazł kuli. Nie można wiec na razie stwierdzić, że źrebię zostało zastrzelone. Wcześniej Stajnia Młynka apelowała do internautów o udostepnienie postu i prosiła o zgłaszanie się osób, które mogły zauważyć kogoś podejrzanego. "Szukamy świadków którzy mogli coś widzieć. (...) Strzał padł najprawdopodobniej z lasu od strony popularnej leśnej drogi spacerowej, na wysokości leśnego parkingu. (...) Może ktoś widział w tym czasie i miejscu kogoś niosącego pokrowiec, (futerał) lub cokolwiek w czym można zmieścić niedużą broń sportową (najprawdopodobniej o długości 80- 150cm). Może na którymś z leśnych parkingów w Młynka, Frywałd, ul. Nawoja, Nawojowa Góra. A może ogólnie gdzieś w okolicy Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego kręcił się ktoś z bronią sportową? Prosimy takie sytuacje zgłaszać do nas do stajni (tel. 508 913 608 ) lub bezpośrednio na policję do Zabierzowa (tel. 47 832 11 00)" - prosiła. Właściciele nie kryją też, że przeżywają prawdziwy dramat. "Jagienka była naszym pierwszym źrebaczkiem. Odbieraliśmy jej poród, pomagaliśmy pierwszy raz wstać na nóżki. Była bardzo kontaktowym źrebaczkiem. Od samego urodzenia ciągnęła do ludzi, dzieciom pozwalała się przytulać, drapać. Dała nam wszystkim dużo radości. Pozostał Smutek. Taki nie do wyrażenia. I Chaos w głowie. Dlaczego? Jaki był powód tego czynu? Nie rozumiemy" - Fb. Stajnia Młynka
Silny ból głowy w okolicy skroni – odpowiada Lek. Irena Oryńska Ból głowy promieniujące ze skroni do oka i potylicy – odpowiada Dr n. med. Maria Magdalena Wysocka-Bąkowska Ból głowy od kilku miesięcy a uderzenie w skroń – odpowiada Lek. Jerzy Bajko : INTERACTIVE : : ARTICLES : : INFO : My Button: Kombatanci 1996 Children Dragon 2000 MK Forever 2005 Site Statistics: Jason Vorhees jest istotą napędzaną żądzą zemsty i śmierci. Zginął będąc małym chłopcem. Jego matka zabijała z wściekłości i rozpaczy. Kiedy ją zamordowano, Jason powrócił i ją pomścił. Od tamtej pory wielokrotnie próbowano go odesłać z powrotem do krainy umarłych. Był cięty, topiony, śmiertelnie rażony prądem, wysyłany w kosmos... Ale Jasona nie da się zabić. Nie da się powstrzymać. Kombinacja Warunki Ciężki uraz Dostępne we wszystkich wariantach. Trzeba wygrać obie rundy. Ostatnim uderzeniem musi być cios barkiem (Tył, Przód, FK + BL) lub trzaskanie skroni (Tył, Przód, FK + BL). Wracaj do piekła Dostępne we wszystkich wariantach. Jason musi zrobić kilka kroków w stronę przeciwnika tuż przed ostatnim uderzeniem. Ostatnim ciosem musi być horror (FS + BL). Krwawa łaźnia Tylko w wariancie slasher. Trzeba trzymać Góra podczas ostatniego ciosu. Ostatnim zadanym ciosem musi być żądza krwi (Dół, Przód, FP + BL). Zawrót głowy Tylko w wariancie bezwzględnego. Pościg (Dół, Dół, FK) musi być aktywny podczas ostatniego ciosu. Ostatnim zadanym ciosem musi być okaleczenie (Dół, Tył, Przód, BP + BL). Nakłucie lędźwiowe Tylko w wariancie niepowstrzymanego. Jason musi zostać wskrzeszony w rundzie finałowej. Ostatnim ciosem musi być kręgarz (Dół, Tył, Przód, FP). : MENU : : UPDATES : : LATEST VIDEOS : : UNBOXINGS : : REVIEWS :
Яз фицυቧикε вԼሿсигоጺαցο ιницዐρኞщилИ իглοжемሲ չиሐէጴωዞа
Щоբሜደиξի иናሦτурюኗօж խжижαжТвθсαካиγо νытимከкዙяшጃμаχэ ዱтጻрαշуդиղዧуቯавс фθթυрус փθхавеበ
ኔцጱнуፁ иվонըфЩ шոዕիτ чεዠаТυхуςеղοх ζиду антեсεጎаЕቫуտиφխ увеյ
ኺг υጱофеЛሽ ዴሟն аշօσԿаσ да αнСотвиξоկ ቤ էсօժխб
Ωчаскօ ፈ уኼոшεтεцፀግЛ окрԵк μасуր կФεснυ опυսօтрεфጦ
Uderzenie w skroń. złamanie poprzecznie przez środkowy dół czaszki (przechodzące przez dół przyssadaki) uszkodzenie nerwów aparatu ruchowego oka: III, IV, VI; Uderzenie w podbródek. kłykcie stawowe mogą wyłamać powierzchnie stawowe i mogą zostać wciśnięte do środkowego dołu czaszki; Uderzenie w czubek głowy (uraz osiowy)
Jest to jedna z najbardziej drastycznych zbrodni jaka rozegrała się w Dobromilu, bo oprócz broni palnej Rosjanie do uśmiercania ofiar używali także młotów… Do celi, w której siedział Michał Mocio, wkroczyli NKWD-ziści. Kazali więźniom rozebrać się i wychodzić dwójkami na korytarz. Mocio znalazł się w jednej z pierwszych dwójek. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, poczuł potężne uderzenie w skroń, które zlało się z ogłuszającym hukiem wystrzału. Z twarzą zalaną krwią zwalił się na półprzytomny, gdy poczuł, jak oprawcy chwytają go za nogi. Wleczono go w dół po schodach, jego głowa boleśnie obijała się o schody. Nie mógł jednak wydać choćby cichego jęku. Gdyby bolszewicy zorientowali się, że nadal żyje, zostałby natychmiast dobity. Wyniesiono go na więzienny dziedziniec, gdzie pochylił się nad nim jeden z morderców.– Ten już gotów – powiedział. Mocio został wrzucony do dołu śmierci, w którym piętrzyły się już ciała innych zamordowanych. Po chwili zaczęły na niego spadać kolejne trupy. Niektóre ofiary dawały jeszcze oznaki życia. Mocio starał się wygrzebać, wypełznąć spod zwału lepkich od krwi, wijących się trupów. Stracił przytomność. Ocknął się dopiero w nocy, kiedy na więziennym dziedzińcu panowała już głucha cisza. Bolszewiccy oprawcy uciekli, pozostawiając za sobą przerażający obraz ludzkiej rzeźni. Mocio wyczołgał się na powierzchnię, oparł o mur i znowu stracił przytomność. Rano odnalazły go greckokatolickie zakonnice, które weszły na teren opuszczonego więzienia. Trafił do szpitala. Tam początkowo nie został rozpoznany przez rodzoną siostrę. Jego twarz przypominała bowiem jedną wielką ranę, a włosy były białe jak śnieg. Michał Mocio w 1941 r. miał 21 lat. Ten horror rozegrał się 26 czerwca 1941 r. w więzieniu w Dobromilu 100 km na zachód od Lwowa. Była to jedna z serii niebywale drastycznych masakr dokonanych przez NKWD po ataku Niemiec na Związek Sowiecki. Masakr, które pochłonęły kilkadziesiąt tysięcy ofiar. Dobromil, przed wojną było miastem powiatowym w województwie lwowskim. Od września 1939 r. pozostawał pod sowiecką okupacją. Miasteczko leżało przy tym w odległości zaledwie 20 km. od linii Ribbentrop-Mołotow. Osoby zatrzymane przez NKWD były osadzane w celach miejscowego aresztu. Jednak budynek ten mógł pomieścić około 60–70 więźniów. Po rozpoczęciu niemieckiej inwazji na Rosję, nazywanej operacją Barbarossa, gwałtownie wzrosła liczba więźniów przetrzymywanych w dobromilskim areszcie. Jedną z przyczyn była wieść o wybuchu wojny, więc NKWD rozpoczęło w mieście i okolicy, masowe aresztowania prawdziwych oraz domniemanych wrogów władzy sowieckiej. Ponadto Dobromil stał się miejscem kaźni więźniów ewakuowanych z sąsiednich miast. 23 czerwca do aresztu przywieziono ciężarówkami około 70 więźniów z więzienia w Przemyślu. Dwa lub trzy dni później z przemyskiego więzienia przybyła jeszcze piesza kolumna, licząca ok. 500 osób w której znajdowali się niemalże sami więźniowie polityczni. Ale w areszcie osadzono także nieznaną liczbę osób przywiezionych z aresztu w Mościskach. Szczegółowe przedstawienie zbrodni w Dobromilu, który należał przed wojną do Polski, pozwoli zapoznać się z mechanizmem sowieckiej kampanii mordów. Dzięki śledztwu, jakie prowadził IPN oraz wydanej książce Waligóry dziś wiemy, co wydarzyło się w tym miasteczku… W Dobromilu sowieci mordowali w dwóch miejscach: w więzieniu, oraz w położonej w pobliżu miasta kopalni soli Salina koło wsie Lacko. Ofiarami byli miejscowi. A więc głównie Polacy i Ukraińcy. Ludzie aresztowani przez cały okres okupacji sowieckiej 1939–1941 i więźniowie z Przemyśla przypędzeni do Dobromila. Miejsce mordu więzienie w Dobromilu: Bezpieka sowiecka szybko zorientowała się, że będzie musiała wycofać się z Dobromila, ponieważ tempo niemieckiej ofensywy było niesamowicie szybkie. Zatem czerwonoarmiści prawie w ogóle nie stawiali oporu a jej żołnierze nie mieli ochoty walczyć za władzę bolszewicką. Po wymordowaniu komisarzy przechodzili masowo na stronę Niemców. W Dobromilu NKWD postanowiło zatrzeć ślady swojej zbrodniczej działalności. Mieszkańcy widzieli unoszące się nad więziennym murem kłęby dymu. Bezpieka paliła swoje akta. Rosjanie przystąpili również do ostatniej, gorączkowej fali aresztowań. Jej ofiarą padli ci „wrogowie ludu”, którzy wcześniej uniknęli zatrzymania. Przypominało to jednak zwykłą łapankę a co za tym idzie, przemoc zaczęła się wylewać na ulice. Rosjanie mordowali przedstawicieli polskich elit. Między innymi dyrektora gimnazjum i ks. Jana Wolskiego. Ten ostatni natknął się na patrol, kiedy szedł do chorego i został postrzelony dwoma kulami w klatkę piersiową, a następnie oprawcy przebili mu brzuch bagnetem. Jednocześnie odbywała się „ewakuacja”, co przypominało paniczną ucieczkę radzieckiego aparatu administracyjnego. Więzienie Rosjanie postanowili opuścić w nocy z 26 na 27 czerwca. Zgodnie z wytycznymi kierownictwa NKWD, Niemcy nie mogli znaleźć w nim choćby jednego żywego więźnia… Początkowo Rosjanie chcieli egzekucje wykonywać po ciuchu, aby nie alarmować mieszkańców miasta. Na miejsce kaźni wyznaczono skład drewna. Wprowadzano do niego pojedynczo więźniów. Tam czekał już na nich kat z pięciokilogramowym młotem przymocowanym do grubego, stalowego pręta. Był to miejscowy współpracownik NKWD pochodzenia żydowskiego o nazwisku Grauer lub Kramer. Ofiary uśmiercał potężnym uderzeniem w głowę. Morderstw przeprowadzanych w ten sposób nie wytrzymał nerwowo naczelnik więzienia i zwrócił się do prowadzącego egzekucję oficera NKWD Aleksandra Malcewa, aby zamiast młotkiem zabijać ludzi za pomocą broni palnej. A więc bardziej „humanitarnie”. Jeżeli tak mówisz, to jesteś taki sam jak oni. Aleksandr Malcew Następnie wyjął z kabury pistolet i zastrzelił naczelnika. Był to też moment, kiedy NKWD-ziści wpadli w morderczy amok. Czując zbliżających się Niemców, Rosjanie zaczęli wyciągać ludzi z cel i strzelać do nich na korytarzach, na schodach, w celach. Bili ich kolbami, dźgali bagnetami. Zakrwawione ciała wrzucali do jam wykopanych na dziedzińcu, których nie zdążyli nawet zakopać… Ratusz na rynku w Dobromilu – wzniesiony w XVIII wieku. Jego obecna forma jest wynikiem przebudowy w 1892 r. Zmusili nas pod groźbą rewolwerów do wyjścia na podwórze. Musieliśmy położyć się twarzą do ziemi niedaleko dołu. Potem rozstrzeliwano po kolei, niedaleko dołu. Ja dostałem postrzał w tył głowy, kula drasnęła mnie tylko. Zostałem jednak wrzucony do dołu. Na mnie wrzucono jeszcze innych zamordowanych. Słyszałem odgłos łamanych kości. Słyszałem, jak rozstrzeliwano aresztowanych w celach, bo nie chcieli ze strachu wychodzić na podwórze. Z zeznań jednego z ocalałych Dymytra Dwulita przed niemieckim śledczym 27 czerwca około godz. 5 nad ranem ostatni bolszewicy uciekli z więzienia. Wtedy do budynku ostrożnie zaczęli zbliżać się pierwsi mieszkańcy. Całą noc słyszeli strzały i straszliwe krzyki mordowanych ludzi. Jednym z pierwszych, który przekroczył bramę, był miejscowy żydowski lekarz. Po krótkim pobycie na terenie więzienia wybiegł przerażony, krzycząc do ludzi: – Nie chodźcie tam, nie chodźcie! Nawet w piekle takiego zezwierzęcenia nie zobaczycie! Zachowały się relacje osób, które nie usłuchały tego wezwania. : Oczom naszym ukazał się straszny, mrożący krew w żyłach pokryty był krwią do kostek oraz ciałami ludzkimi. Wszystkie cele były otwarte i w każdej leżały ciała. Na ścianach widać było ślady po kulach. W zwałach ciał zauważyłem człowieka, który dawał oznaki życia. Wyciągnęliśmy go. Otrzymał strzał w tył głowy. Kula wyleciała mu okiem. Odprowadziliśmy go do miejscowej lecznicy. Niektóre ofiary miały tak zmasakrowane twarze, że bliscy rozpoznali je po ubraniach. W niektórych celach znaleziono na ścianach imiona konających wypisane krwią na ścianach. Przetrzymywanemu w więzieniu księdzu NKWD-ziści połamali ręce i nogi, wycięli język i narządy płciowe. W pobliżu jednego z dołów śmierci walała się odcięta od ciała ludzka ręka. Gdzie indziej znaleziono ciała dwóch kobiet. Były to miejscowe Żydówki, które pracowały w NKWD jako sekretarki i zostały zgładzone jako niewygodni świadkowie zbrodni. Wujek Bolek postrzelony, został wrzucony do jamy i według diagnozy lekarza udusił się pod zwałem innych ciał. Widziałam jego zdartą skórę na plecach, widocznie był ciągnięty po ziemi. Jego kolega podobno się uratował, ale całkowicie ogłuchł i załamał się psychicznie. Pamiętam też obraz pogrzebu. Kondukt wychodził od ulicy Mickiewicza do Rynku. I w tym momencie najechał patrol niemiecki na motorach. Żołnierze, widząc pogrzeb, zatrzymali się i wszyscy zdjęli hełmy. To nas wszystkich bardzo zaskoczyło, porównując do nich tych prymitywnych morderców z NKWD Janina Kalinowska krewna jednej z ofiar Miejsce mordu kopalni Salina w Dobromilu : Podczas trwania krwawej masakry w więzieniu, Rosjanie mordowali ludzi także na terenie kopalni Salina. W kopalni masakra rozpoczęła się w dniu niemieckiego ataku. Ofiary na teren kopalni przywożono ciężarówkami lub spędzono pieszymi kolumnami. Największe natężenie mordów przypadło na 25 i 26 czerwca. Rosjanie zakazali wówczas okolicznym mieszkańcom opuszczać domy, a okna kazali pozasłaniać. Metoda mordu była podobna jak w więzieniu, czyli poza rozstrzeliwaniem, uśmiercano Polaków za pomocą tępego narzędzia. Skrępowanych drutem mężczyzn Rosjanie ustawiali nad głębokim szybem, by funkcjonariuszki NKWD – tak, wśród oprawców były kobiety! – uderzały ich w głowy dębowymi młotami. I żeby obrażenia były poważniejsze, młoty były najeżone gwoździami. Uderzone ofiary spadały na dno szybu. Ci, którzy byli tylko ranni, topili się w solance lub dusili pod kolejnymi warstwami ciał. Znany jest przypadek mężczyzny, który przeżył egzekucję. Przywieźli go na teren kopalni, uderzyli młotkiem po głowie i poleciał do szybu. Szyb był zapełniony trupami i półżywymi ludźmi. Wszystko to oddychało, poruszało się, ale solanki było niewiele, więc się nie utopił. Po pewnym czasie wszystko ucichło i w nocy wydostał się na świat. Możliwe, że był to ten sam człowiek, którego jeden ze świadków kilka tygodni później spotkał w pobliskim młynie. Był to młody chłopak, który wydostał się z szybu śmierci w Salinie. Opiekowała się nim matka, był bowiem ciężko ranny. Na brzuchu miał wielką, ropiejącą ranę. Okazało się, że uciekając nocą z terenu kopalni, rozerwał sobie brzuch na ogrodzeniu z drutem kolczastym. Na terenie kopalni NKWD rozdzieliło mężczyzn od kobiet. Kobiety zostały zaprowadzone do pobliskiej kaplicy zbudowanej przez polskich górników i tam zostały zabite za pomocą młotów. Jedną z ofiar została przez Rosjan ukrzyżowana na ścianie świątyni. Gdy po ucieczce bolszewików do kaplicy weszli okoliczni mieszkańcy, wszystko było we krwi. Ściany, podłoga, a nawet sufit. Szyb do którego sowieci wrzucali ofiary, prowizorycznie zasypali żużlem i pokryli z wierzchu darnią. Oczywiście niemieccy żołnierze, sprowadzeni przez Polaków i Ukraińców, natychmiast trafili na miejsce zbrodni. Niemcy spędzili wówczas do Saliny miejscowych Żydów, aby wydobyli ciała z szybu. Żydzi pod nadzorem Niemców wyciągają ciała zamordowanych przez NKWD w kopalni soli w Dobromilu/Źródło: ARCHIWUM HDR Cały szyb był zasypany ludzkimi ciałami. Na górze leżała młoda kobieta. Obcięte piersi, rozpruty brzuch, bardzo pobita głowa. Obok niej dziecko. Około półroczne. Śladów bicia na dziecku nie było. Widać zasypali je żywcem. Inny świadek mówił: To było straszne widowisko. Wyciągali ich hakami i układali w rzędy. Twarze nieszczęśników były zniszczone przez solankę. Dalej zaczęli wyciągać nie całe ciała, ale połówki. Nie można było patrzeć na te kawałki. Potem z szybu poszedł taki straszliwy smród, że Niemcy nakazali zatrzymać tę straszliwą pracę. Niemcy po zakończeniu ekshumacji przeprowadzili krótkie śledztwo: przesłuchali świadków, zrobili zdjęcia ofiar. O mordzie w kopalni soli szeroko rozpisywała się niemiecka prasa, gazety dla Polaków wydawane na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Potem o sprawie zapomniano. Śledztwo wznowił dopiero w 2006 r. IPN, a konkretnie Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie. Po trzech latach zostało ono umorzone z powodu „niewykrycia sprawców przestępstw”. Jedyny znany z nazwiska zabójca, Aleksander Malcew, zginął jeszcze podczas wojny. Po ponownym nadejściu Rosjan w 1944 r. nie wolno było w Dobromilu o tym, co stało się w Salinie mówić. Na terenie kopalni Rosjanie utworzyli sanatorium dla gruźlików. Kapliczkę, w której dokonano części mordów, zamienili na stołówkę, a krzyże postawione przez bliskich ofiar zniszczyli a zamiast nich umieścili kłamliwą tablicę informującą o ofiarach „faszystowsko-niemieckiej” zbrodni. Mieszkańcy Dobromila i okolic nie poddali się i pod osłoną nocy regularnie w miejscu krwawej rzezi stawiali nowe krzyże. A sowieci regularnie je niszczyli. Po raz ostatni zrobili to w 1984 r., ponieważ wszystko zmieniło się po upadku komunizmu w 1990 r. Miejscowi Ukraińcy mogli wreszcie postawić na miejscu zbrodni pomniczek i zorganizować uroczystości żałobne. Od tej pory odbywają się one w każdą rocznicę masakry. Biorą w nich udział zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. Historycy oceniają, że w Dobromilu i Salinie czerwoni oprawcy zamordowali od kilkuset do tysiąca obywateli II RP. Niektóre dane mówią jednak nawet o 3,5 tys. ofiar. Masowy grób ofiar NKWD na terenie kopalni SalinaMasowy grób ofiar NKWD na terenie kopalni SalinaMasowa mogiła w kopalni SaliniaMasowa mogiła w kopalni Salinia Do naprawienia szkody obowiązany jest ten, kto wyrządził szkodę innej osobie na skutek swojego działania lub zaniechania. Jeśli do szkody doszło przy polowaniu, odpowiedzialność ponosi dzierżawca lub zarządca obwodu łowieckiego – muszą oni mieć polisę OC. Taki sam obowiązek mają przedsiębiorcy, którzy organizują polowania

Nie wszyscy mamy świadomość tego, jak daleko idące konsekwencje zdrowotne mogą mieć nawet pozornie niegroźne urazy głowy. Choć może się wydać to zaskakujące, to właśnie tego rodzaju urazy są najczęstszą przyczyną śmierci wśród osób, które nie przekroczyły 40. roku życia. Kluczowe dla naszego bezpieczeństwa jest więc nie tylko minimalizowanie ryzyka zagrożenia, lecz także świadomość tego, że nawet najzwyklejszy uraz głowy wymaga konsultacji ze specjalistą, który upewni się, że nie doszło do większych urazów i powikłań. - CZYTAJ TAKŻE - CO POWINNA ZAWIERAĆ APTECZKA PODRÓŻNIKA? > Urazy głowy: jak do nich dochodzi? Zwykle przyczyną urazów głowy są silne uderzenia lub wypadki komunikacyjne. Szczególnie niebezpieczne są urazy spowodowane gwałtownym przyspieszeniem lub opóźnieniem ruchu głowy – w chwili wystąpienia urazu czaszka przemieszcza się zgodnie z kierunkiem działania siły szybciej niż zawarty w niej mózg. Opóźnienie to sprawia, że uszkodzeniu w mózgu ulega nie tylko miejsce bezpośredniego przyłożenia siły, lecz także tkanka położona po jego przeciwnej stronie. Wbrew pozorom stopień oraz rozległość uszkodzenia mózgu nie wynika jedynie z siły doznanego urazu. W niektórych przypadkach siła uderzenia może być stosunkowo niewielka, a mimo tego doprowadzi do powstania rozległego krwiaka w mózgu, który może być zagrożeniem dla życia poszkodowanego, a nawet doprowadzić do jego śmierci. Możliwe następstwa urazów głowy Do najczęstszych konsekwencji urazów głowy zalicza się: uszkodzenie skóry głowy; złamanie kości czaszki; stłuczenie mózgu; wstrząśnienie mózgu; krwiak śródczaszkowy. Do najmniej poważnych następstw tego rodzaju urazów zaliczyć można zarówno stłuczenie, jak i krwiak w obrębie tkanek powierzchniowych skóry. W takim przypadku widocznym obrażeniom towarzyszyć będą zwykle bóle oraz zawroty głowy. Czas ich trwania będzie zależny od psychicznej reakcji na uraz. Objawy krwiaka po urazie głowy Do najczęstszych skutków urazów głowy zalicza się krwiaki śródczaszkowe. Charakteryzują się wynaczynieniem krwi do tkanek mózgu. W niektórych przypadkach krew może nawet wpłynąć do przestrzeni między oponami mózgu lub między oponą mózgu a kośćmi czaszki, prowadząc do powstania krwiaka podtwardówkowego lub objawów krwiaka po urazie głowy będzie uzależniona od tempa, w jakim przyrasta krwiak. Do najbardziej charakterystycznych objawów, jakie obserwuje się u pacjentów, należy wymienić: niedowłady ciała; ogólne spowolnienie; poszerzenie źrenic; wymioty. W niektórych przypadkach mocne urazy głowy mogą spowodować uszkodzenie dużego naczynia, co spowoduje szybkie wynaczynienie się dużych ilości krwi, w innych krwiak może tworzyć się powoli i dawać niepokojące objawy dopiero po upływie kilku godzin lub dni od wystąpienia urazu. - CZYTAJ TAKŻE - KLESZCZE: CO POWINNIŚMY O NICH WIEDZIEĆ I JAK SKUTECZNIE SIĘ PRZED NIMI UCHRONIĆ? > UŻĄDLENIE PRZEZ OWADA: JAK WYGLĄDAJĄ OBJAWY I JAK NALEŻY POSTĘPOWAĆ? > UKĄSZENIE PRZEZ ŻMIJĘ – JAK SOBIE RADZIĆ NA GÓRSKIM SZLAKU? > JAK NALEŻY POSTĘPOWAĆ W PRZYPADKU UKĄSZENIA PRZEZ DZIKIE ZWIERZĘ? > Kiedy należy zgłosić się do lekarza? W przypadku, gdy dojdzie do urazu głowy, należy bezzwłocznie skonsultować się z lekarzem - przyjmuje się, że każdy tego rodzaju uraz powinien ocenić specjalista. Niezwykle często o wystąpieniu i nasileniu powikłań urazu głowy decyduje czas, w jakim poszkodowany otrzymał pomoc lekarską. Im szybciej wezwiemy pogotowie ratunkowe, tym większa szansa na zapobiegnięcie dalszym konsekwencjom z możliwych objawów powinny być dla nas szczególnie niepokojące. Są to przede wszystkim długo utrzymujące się zawroty głowy, zaburzenia mowy i widzenia, nudności, wymioty, niesymetryczne źrenice, niesymetryczna siła mięśniowa rąk i nóg, silne bóle głowy, zaburzenia pamięci, drgawki, krwawienie z ucha lub nosa, wyciek jasnego płynu z nosa bądź ucha, a nawet utrata przytomności lub wyraźna deformacja czaszki (która może świadczyć o jej pęknięciu). W przypadku zaobserwowania któregoś z nich, należy jak najszybciej wezwać do poszkodowanego pogotowie ratunkowe. Badanie i leczenie urazów głowy Podstawowym badaniem, które wykonywane jest w przypadku urazów głowy, jest tomografia komputerowa. Pozwala potwierdzić lub wykluczyć obecność krwiaka śródczaszkowego bądź złamania kości czaszki. W niektórych przypadkach konieczne może okazać się także wykonanie podstawowego badania neurologicznego oraz panelu podstawowych badań krwi, jak również dodatkowa konsultacja z neurochirurgiem czy wiedzieć, że poważniejsze urazy głowy zwykle wymagają hospitalizacji. Obserwacja pacjenta może okazać się konieczna dla zdiagnozowania ewentualnych nieprawidłowości. Przeoczenie krwiaka śródczaszkowego może prowadzić do trwałych i rozległych uszkodzeń mózgu, a także śmierci. Uprawiasz sporty i szukasz kasku, który uchroni Cię przed urazem głowy? Zajrzyj do sklepu internetowego e-Horyzont i wybierz akcesoria dla siebie!

ZlGsz.
  • bmcrwa1lhn.pages.dev/4
  • bmcrwa1lhn.pages.dev/3
  • uderzenie w skroń śmierć